Golić się czy nie golić? Oto jest pytanie.

Zakończył się czas beztroskiego imprezowania, przyszła kolej na tonowanie emocji i przygotowanie się do malowania jajek. Ale zanim to nastąpi wróćmy jeszcze na chwilę do minionych zabaw.

Jeśli jesteś dumnym mężczyzną w związku z pewnością zauważyłeś, że twoja towarzyszka życia ostatnio ubierała się i malowała zdecydowanie lepiej. Gdybyś jednak sądził, że to dla ciebie to niestety spotka cię rozczarowanie. Kobiety bynajmniej nie stroją się dla nas, odstawiają się dla swoich koleżanek i innych obcych samic. Ten wyścig zbrojeń prowadzi do tego aby się pokazać, tak żeby inne zobaczyły widziały oraz znały swoje miejsce w szeregu.

Samce są zdecydowanie prostsze w obsłudze. Zmiana ubrań tylko wówczas, gdy są brudne. Kąpiel? Wiadomo. Na półce w łazience tylko przyrządy do golenia i grzebień. Jednak przez kilka ostatnich lat kobietom udało się przeforsować pojęcie metroseksualny i wymóc stosowanie go nie tylko na własnych partnerach, ale również na sporej części zarośniętej populacji.

Lecz oto zdaje się nadchodzić koniec czasu uciśnień. Rodem z powieści Michała Witkowskiego lansowany jest obecnie facet w stylu drwala. Ma solidną brodę, koszulę w kratę, nie najświeższe jeansy oraz siekierę. Nie jest już patyczkiem w rurkach, na jego mięśniach można rozbijać jajka. Strusie. Jeśli więc zdążyliście już podrzeć niewykorzystany karnet kupiony w styczniu czas poszukać taśmy klejącej.

Podobne analogie występują w świecie motoryzacji. Przez dekady mieliśmy do wyboru albo samochód osobowy na drogi wylane asfaltem bądź byliśmy zmuszeni wybrać coś co zwało się samochodem terenowym. Dzisiaj to raczej obce pojęcie. Teraz prym wiodą metroseksualne suvy. Są wypachnione, luksusowe, w nienagannie skrojonych i czystych nadwozia oraz podwoziach i cały czas dbają o nasze dobre samopoczucie. Przyzwyczailiśmy się do nich tak bardzo, że samochody, których trzon konstrukcji stanowi rama, niemal wyginęły.

Na posterunku zostali już tylko nieliczni, a to historia o jednym z nich.

W dużej mierze sylwetka szóstej generacji Land Cruisera jest znana. Ogólną sylwetkę solidnie zapożycza z czwartej. Podobnie jest z identycznym rozstawem osi. Dopiero detale stanowią różnicę. Sporych rozmiarów reflektory z łezkowym dopełnieniem, potężna chromowana atrapa i oczywiście masywne cielsko z krótkimi zwisami. To zdecydowanie nie jest filigranowy suv. Przyjemnymi dodatkami są wielkie progi, które poza tym, że świetnie wyglądają pomagają przy wsiadaniu oraz wysiadaniu. Niestety zabrakło piątego koła na tylnej klapie a mi osobiście nie podobają mi się ledy do jazdy dziennej, które zamontowano pod dziwnym kątem. Miały wnieść powiew nowoczesności, a wyglądają jak tani dodatek z podrzędnego katalogu.

Rewolucja jaką przeszły wnętrza terenówek jest jeszcze większa niż męskie perfumy oraz dezodoranty. Zaprojektowane niegdyś by czyścić je bieżącą wodą, dzisiaj są ostoją luksusu, nie zatracając jednak nic ze swojego solidnego charakteru. Kokpit jest wykonany z dobrych materiałów i z powodzeniem mógłby służyć jako warsztat. Wielbiciele gadżetów mogą poczuć się zawiedzeni. Nie ma tu zbyt wielu nowinek technicznych, ale w końcu to nie limuzyna z wyższej półki. Na nieco starą modłę ustawiono ergonomię. Można znaleźć tu wiele przycisków, każdy osobno do innej funkcji. Dodatkowo są na tyle duże by korzystać z nich również w rękawiczkach.

Wnętrze jest przepastne, przez co ilość miejsca nawet dla rosłych dorosłych jest więcej niż wystarczająca. Także dla dodatkowej dwójki w bagażniku, którą można zgarnąć na relatywnie krótką podróż. Gdy zostaną w domu bagażnik będzie miał solidną pojemność 621 litrów. Poza tym wsiadanie do trzeciego rzędu siedzeń nie ma nic z wygody ani godności.

Fotele są duże i pokryte miękką skórą. Dla kogoś kto lubi siedzieć wysoko Land Cruiser będzie idealny. Z siedzisk można spozierać nawet na dach Pałacu Kultury czy Wieżę Mariacką. Nie wspominając o ego właściciela suva.

Co prawda do wyboru jest jednostka benzynowa V6 jednak utarło się, że do charakteru prawdziwej terenówki pasuje bardziej diesel. W tym przypadku trzylitrowa, czterocylindrowa o mocy 190 koni mechanicznych i 420 Nm momentu obrotowego. Pomimo masy samochodu, która oscyluje wokół 2,3 tony potrafi rozpędzić pojazd do setki w czasie 11 sekund, by ostatecznie zamknąć budzik w okolicach 175 km/h. Co ucieszy potencjalnych posiadaczy nie spala przy tym karkołomnych ilości paliwa. W mieście zadowala się 12 litrami, a poza nim 10. Ostateczne z bakiem o wielkości 87 litrów można przejechać solidny kawałek kraju bez konieczności składania wizyt na stacji benzynowej.

Największym zarzutem w stosunku do silnika jest jednak hałas jakiego potrafi narobić. Terkocze niczym stary traktor o dość małej kulturze i oznajmia wszem i wobec swoje pochodzenie oraz to na jakim rodzaju paliwa pracuje. Nie jest to ani przyjemne ani też pozytywnie nie wpływa na ogólnie pojęty komfort podróżowania.

Dobrych not nie zbiera również 5-stopniowa automatyczna skrzynia biegów. Zmienia przełożenia i to w zasadzie wszystko. Kiedy żądamy redukcji przy wyprzedzaniu potrafi się chwilę zastanowić, a przepaść jaka ją dzieli między dwusprzęgłówkami jest jak między bulwarem a Pustynią Borów Dolnośląskich.

Podobnie jest z układem kierowniczym. Oczywiście nie spodziewałem się doznań rodem z Ferrari, ale gumowatość jaką się charakteryzuje nie pomaga w okiełznywaniu tego mastodonta. O ile w mieście sprawdza się całkiem nieźle, a w terenie jest nie najgorszy o tyle na trasie przypomina manewrowanie tankowcem a nie prowadzenie samochodu.

Ten obraz powściągliwości dopełnia zawieszenie. Nie jest specjalnie miękkie czy też zbyt twarde, zdaje się idealne do jazdy w każdych warunkach. Byle by jednak droga przebiegała na wprost. Na zakrętach masa robi swoje i powiększa sporą bezwładność. Wysoko postawiony samochód potrafi nieco zachybotać i daleko mu do precyzji. Dodatkowo nawet przy prędkościach miejskich nagła zmiana kierunku jazd powoduje solidne błagania opon o zachowanie powagi.

Jednak w końcu to nie samochód na tor wyścigowy czy górskie serpentyny. Każdy kto myśli o kupnie Land Cruisera zakłada, że będzie jeździł w terenie i robił to dość często a tutaj Toyota błyszczy. Producent wyposażył ją w szereg przydatnych funkcji, dzięki którym powrót do cywilizacji będzie nie tylko możliwy ale również przyjemny.

O kontakt z podłożem i trakcję dba stały napęd na cztery koła z centralnym mechanizmem różnicowym, który rozdziela moc pomiędzy osiami w stosunku 40:60. Oczywiście na pokładzie jest również reduktor, różne tryby jazdy w zależności od nawierzchni oraz układ zmiennej sztywności stabilizatorów poprzecznych, tak by nawet w najbardziej newralgicznych momentach koła zawsze miały styk z gruntem. Łatwość z jaką radzi sobie w terenie można przyrównać tylko do tej, z jaką parlamentarzyści wydają publiczne pieniądze. Obojętnie czy na swojej trasie spotkacie górki czy doliny Land Cruiser zawsze pokazuje swoje silne oblicze i wiele rzeczy zrobi za was. Potrafi również bez waszej interwencji odpowiednio dozować moc by zjeżdżać, podjeżdżać czy po prostu jechać. Prędzej sami zaczniecie się bać albo szosowe opony nie dadzą sobie rady niż samochód wywiesi białą flagę. Nie mam zbyt wielu doświadczeń w jeździe terenowej, prawdę mówiąc są w sumie żadne, ale ciężko jest mi wymyślić przeszkodę, która by potrafiła zagrać na jego atrapie. Ja wiem, może poziom kultury polskich polityków? Nie, to równia pochyła.

Kwota jaką zażądają od was w salonie za wersję 7-osobową to 221 tysięcy. Najlepiej jednak zrobicie wybierając wariat z dwoma rzędami siedzeń tym samym oszczędzając 22 tysiące. Podobny w zamierzeniach Jeep Grand Cherokee cennik zaczyna w okolicach 215 tysięcy i zdaje się najodpowiedniejszym konkurentem. Tyle tylko, że niedawno przeszedł facelifting przez co wygląda na jeszcze twardszego i może pochwalić się 8-biegową skrzynią ZF. Reszta wesołej kompanii jest już albo wyraźnie droższa, konfigurator Touarega 3.0 TDI startuje od 230 tysięcy, albo zdecydowanie mniej uzdolniona w terenie. Są bardziej jak Krupówki, zaś Land Cruiser do zdecydowanie Giewont. Jednak czy lepiej wybrać jego zamiast lepszego na twardym BMW X5 Ostatecznie w porównaniu z suvami nie jest niczym osioł w stadninie koni. Z pewnością wybór jest łatwiejszy niż zapuszczenie brody.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *