Bajka z tłoka i korbowodu. O księciu, co to chciał być wierszokletą.

Gabinet lekarski gdzieś na obrzeżach Turynu. Nie taki zwyczajny jakich pełno. Urzędujący tu lekarz zajmuje się ludzką psychiką, więc wygląd pomieszczenia przypomina bardziej przytulne mieszkanie niż bezdusznie bielone ściany.

Na ogradzających gabinet półprzeźroczystych drzwiach jakie widujemy w filmach u prywatnych detektywów widnieje skromny napis zdradzający personalia lekarza, Luigi Ecter. Gdyby ktoś postronny odważałby się przez nie przejść, zobaczyłby dwóch mężczyzn, z których każdy ubrany jest w idealnie skrojony garnitur, z metką jakiejś małej manufaktury prowadzonej od pokoleń przez jedną rodzinę, której nazwisko niczego nie powie komuś obeznanemu tylko z Versace czy D&G. Do tego robione na zamówienie buty oraz drogie krawaty. Prawdę mówiąc obaj wyglądają jak arystokraci a przy tym są nie przystojni, są piękni, tak jak tylko bogaci potrafią.

Obaj siedzą na skórzanych fotelach w stylu Chesterfield, jedyne brytyjskie akcenty w pomieszczeniu doskonale oddającym włoskie zamiłowanie do piękna.

– Proszę mi powiedzieć co Pana trapi.

– Nie potrafię zrozumieć rzeczywistości. Żona twierdzi, że to normalne, ale ja mam już tego dość. Widzi Pan, kiedyś miałem marzenia, chciałem zmieniać świat, uczynić go lepszym, a tymczasem wszystko jest nie tak.

– Mógłby Pan być nieco bardzie precyzyjny?

– Oczywiście, zacznę do początku. Doskonale zdaje Pan sobie sprawę, czym zajmuję się zawodowo. Gromadzę najlepsze włoskie marki motoryzacyjne w jednym ręku. Przez lata kochali nas klienci, a wszystko było proste. Projektowaliśmy mały i ładny samochód a zamówienia płynęły niczym w Tybrze. Ale chciałem czegoś więcej, żeby ludzie kupowali nie tylko miejskie samochody, ale także te większe. I żebyśmy w końcu kojarzyli się z jakością, a nie częstymi wizytami u mechaników. Zaproponowałem żeby zbudowali współczesne wcielenie Mercedesa W124 i dodali nieco włoskiego poczucia piękna właściwego dla mieszkańców tego zakątka świata. Mieszanka idealna, a sukces murowany. A wie Pan co mi po roku przynieśli? Mały kabriolet na bazie Mazdy MX-5. Może i będzie solidny, ale wygląda znacznie gorzej. Japończycy zaprojektowali samochód ładniejszy niż Włosi. Oryginał wygląda jak mały Viper, a nasz bruschetta z dwiema oliwkami po bokach. To nie czasy „Absolwenta”. Nawet Barchetta była ładna, a to?

– Jedno nieporozumienie to jeszcze nie koniec świata.

– Gdyby tylko było jedno. W Fiacie projektują kolejną wariację na temat 500-tki. Było już wszystko a oni ciągle coś rysują. Później księgowi naciskają żeby sprzedawać je za cenę Mini, że to tryb życia i inne bzdety. Nawet Neron był łaskawszy dla swoich poddanych. W czasie, gdy oni dodają kolejną literę do 500-tki nikt nie zajmuje się innym modelami. Punto ma już dziesięć lat. Od ponad roku nie mamy żadnego przedstawiciela w najważniejszym segmencie kompaktów, nie wspominając już o konkurencie dla Mondeo czy Talismana. Zamiast tego mamy tę wielką kobyłę, Freemonta na bazie tego amerykańskiego czegoś. Czuję się bezsilny. Niektórymi moimi doradcami mam ochotę nakarmić świnie jak Mason Verger. Wie Pan, jak w tej książce o kanibalu.

– Nigdy nie słyszałem.

– W każdym razie codziennie przed lustrem zadaję sobie pytanie dlaczego nie zostałem prezesem w grupie Volkswagena albo chociażby w Kii. Gdyby tylko był tutaj Roberto Giolito, wie Pan ten od Multipli, z pewnością zaprojektowałby coś o czym ludzie mówiliby przez długie lata.

– A nie możecie po prostu zamontować większego silnika, zrobić sportowy kabriolet?

– Ma Pan na myśli coś ze znaczkiem Abartha? Tak, kilka lat temu odgwizdaliśmy wielki sukces, ale na dwóch modelach się skończyło.

– Macie jeszcze Ferrari.

– Tak, to jedyne co mnie trzyma przy życiu. Tylko dla większości Ferrari jest równie odległe co powrót do władzy Silvio Berlusconiego. Potrzebujemy czegoś znacznie tańszego.

– Jest jeszcze Alfa Romeo.

– Niech mi Pan nawet nie przypomina.

– Przecież wprowadzacie z wielkim hukiem Giulię.

– Kolejny raz przełożyliśmy premierę. Narobiliśmy smaku wszystkim pięknymi liniami, silnikiem V6 z turbosprężarkami oraz aktywną dynamiką, a teraz nie wiem czy uda się nam go wprowadzić w ogóle do produkcji. Poza tym specjaliści od marketingu oczywiście wymyślili, że nawiążemy walkę z BMW, Audi i Mercedesem, jak równy z równym.

– A 4C?

– Spektakularna. Ale katastrofa. Utopiliśmy miliony w specjalnym podwoziu z lekkich materiałów i jednocześnie nie daliśmy wystarczająco żwawej jednostki napędowej. Wszystko przez ekomunistów i ich szczyty klimatyczne. Ludzie lubią turbosprężarki, ale gdy idą w parze co najmniej z widlastą szóstką. Na Nurburgringu nie pokonaliśmy nawet Hondy NSX sprzed dwudziestu lat, a na koniec poniżył nas francuski kompakt. Rozumie Pan? Rodzinny samochód do jazdy po mieście pokonał coś, co zaprojektowaliśmy jako samochód sportowy. Co więcej, przyznam się Panu, że za to coś życzymy sobie niemal tyle co Porsche za Caymana. Nie dziwię się klientom, wybór jest oczywisty. A samo Mito i Giulietta wiele nie wskórają. Nie wiem czy za kilka lat Alfa nie skończy tak samo jak Lancia.

– Może jeszcze wszystko się w jakiś sposób ułoży.

– Jeśli ludzie rzucą się na nowe Tipo. Z resztą co to za nazwa. Mamy taki ładny język i całą kulturę a nazywamy samochód niczym tanią szafkę z Ikei albo ręczny blender.

– Nie wiem co Panu poradzić. Wnioskuję, że jest Pan całkowicie normalny. To zwyczajna depresja poparta pewnym poczuciem wszechogarniającej beznadziejności. – Tyle i ja wiem. Ale jutro rzucam to wszystko. Wyjadę na włoską wieś i zacznę pisać afirmujące życie wiersze na łonie natury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *