Włoskie espresso.

Alfa Romeo przyzwyczaiła nas do budowania samochodów z kartonu, którego elementy połączone są magią. Na ogół karton również jest tak cienki, że w słownikach zdefiniowano na nowo słowo transparentny. Coś co jednak w większości przypadków na ogół wychodziło Alfie to stylizacja. Kiedy debiutowała 156 dogorywał Passat B4. Zaraz oczywiście wszedł B5 ale nie był stylistycznym majstersztykiem. Chyba że żyjecie w głęboko zaszytej podlaskiej wsi. W 2005 roku włoski producent zaprezentował 159, które było równie piękne jak supermodelka. Tymczasem Ford nadal uparcie produkował jeden z najnudniejszych samochodów w historii, Mondeo Mk3. I w końcu 166, jedna z najpiękniejszych limuzyn wszech czasów. Kropka.

Oczywiście Alfa nigdy nie przywiązywała szczególnej uwagi do jakości. Ani bezpieczeństwa. Ani nowinek technicznych. Poza dieslem z common railem.

Wiem, że posiadanie Alfy albo chęć zakupu samochodu ze Scudetto jest jak zaburzenie psychiczne. Jednak pozwólcie mi wyjaśnić. Bycie hondziarzem jest jak jedzenie zupy w eleganckiej restauracji używając do tego słomki. Fan VW nie zje niczego poza ociekającą tłuszczem kiełbasą nabitą na plastikowy widelec. Z kolei właściciel Ferrari dopóki nie dostanie tego na karbonowym talerzu. A Amerykanin póki w okolicy nie będzie ropy ani kilku komunistów. Ewentualnie bomb jądrowych i małego grubego Koreańczyka ze śmieszną fryzurą.

Na ich tle Alfa Romeo to najmniejszy odchył. Tak, musisz być nieco zwariowany by ją mieć albo nawet myśleć o kupnie. Sęk w tym, że robiąc to jesteś nieszkodliwy dla społeczeństwa. W trakcie rodzinnych spotkań tylko was wyśmieją, ale nie pobiją tak jak tych, co mają inne poglądy polityczne. Musicie być tylko przygotowani na pojawienie się jegomościa w kapeluszu, który w pewnym momencie powie: „Tak, na to wygląda. Odbiło ci, zbzikowałaś, dostałaś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci”. A właśnie takim trzeba być by mieć Alfę Romeo. Jednak czym byłby świat bez odrobiny szaleństwa.

Jak mawia Jeremy Clarkson, żeby Alfa Romeo była naprawdę Alfą Romeo, z samochodem musi być coś nie tak. I w tym miejscu pojawia się problem. Dość poważny. Nazywa się Stelvio i wszystko jest z nim w porządku.

Stylistycznie to bez wątpienia Alfa. W swoim segmencie jest najlepiej wyglądającym samochodem. Co stawia konkurentów w wyjątkowo niekorzystnym świetle, bowiem Stelvio dla mnie nie jest stylistycznym diamentem. Stworzenie suva przez włoskiego producenta przypomina mi pierwsze Cayenne kiedy Porsche starało się upodobnić go do 911.

Poszczególne elementy są stylistycznym majstersztykiem. Jeśli skupić się li tylko na poszczególnych fragmentach karoserii zapominając o całości to jeden z najbardziej wysmakowanych samochodów. W przypadku całości jest gorzej. Stelvio ma wielkie połacie blachy i małe okna, przypominając 300C ale w końcu to samochody z jednego koncernu. Do tego czarne plastiki i 20-calowe felgi, które wydają się za małe. W przeciwieństwie do profilu opon. W modnym ostatnio kolorze białym wygląda skromnie, żeby nie powiedzieć biednie.

A potem skupiacie się na na przodzie. W Alfie robili wszystko żeby Stelvio przypominało Giulię przeszczepiając do niego charakterystyczne elementy. Co jest trudne jak nadawanie właściwości aerodynamicznych bolidu Le Mans pralce. Linia boczna to w zasadzie Macan, a tył, no cóż, gdyby ktoś w nocy podmienił znaczek na Kia nikt prawdopodobnie by się nie zorientował.

Jednak w Stelvio można się zakochać. Na tle bardziej zachowawczych samochodów w różnych rozmiarach jest powiewem świeżości. Niestety dla mnie, a z pewnością nie jestem odosobniony w tej tezie, nie ma się ochoty powiesić plakatu z jego wizerunkiem na ścianie.

Jeśli chodzi o projekt deski rozdzielczej to Włosi się nie wysilili, kiedy koledzy od odpowiedzialni za Giulię się odwrócili podprowadzili ich szkice. Z pewnością proste linie mogą się podobać. Wyposażeniem nie odbiega od średniej w klasie, ale również niczym szczególnym się nie wyróżnia. Pod względem gadżetów sprawia wrażenie dwu-trzy letniego. Ekran nawigacji jest mały, wskaźniki konwencjonalne, a system multimedialny wolny i mało przejrzysty.

Podobnie Stelvio wypada pod względem jakości. Co prawda nie ma wpadek, ale jest nieco gorzej niż u niemieckiej konkurencji. Zdarzają się się tańsze materiały o gorszej jakości, a gdzieniegdzie coś poskrzypuje. Poza tym nie jestem przekonany do drewna. Jest ładne, ale bardzie pasuje do Volvo niż do Alfy, która w pewnym sensie ma być sportowa. Od tego wizerunku również odcinają się fotele, które co prawda są wygodne, ale trzymają na boki gorzej niż kręgosłup moralny posła Piętę.

Na szczęście jest lepiej pod względem ilości miejsca w kabinie. Co prawda jest mniej przestrzeni niż w Audi Q5, ale z powodzeniem wystarczy dla czterech pasażerów. Podobnie z bagażnikiem, nie jest przepastny ale powinien być w sam raz o ile nie mylicie wyjazdu na wakacje z przeprowadzką.

Alfa nie daje dużej możliwości wyboru jeśli chodzi o silniki. Są diesle, wersja Quadrifoglio i turbodoładowane benzyny o pojemności dwóch litrów. Aczkolwiek to w zupełności wystarczy. Dwustu osiemdziesięciokonny wariant jest niemal niezauważalnie wolniejszy niż podstawowy Cayman, sprawnie napędzając ważące tysiąc sześćset kilogramów Stelvio. Silnik jest aktywny w każdym zakresie obrotów, jednak nie brzmi zbyt rasowo. Poza tym jeżdżąc szybko aczkolwiek bez szaleństw spala o pięćdziesiąt procent więcej paliwa niż obiecuje producent.

Więcej ikry ma automatyczna skrzynia biegów firmy ZF. Posłusznie i błyskawicznie zmienia wszystkie osiem przełożeń, nie gubiąc się nawet przy hamowaniu, szybkich redukcjach i dynamicznych przyspieszeniach. Nie wszystkim spodoba się jednak styl jej działania, nieco brutalny. Przywodzi na myśl bardziej Lamborghini niż Rolls-Royce’a.

Stelvio w porównaniu z konkurentami jest lżejsze od stu pięćdziesięciu do nawet trzystu kilogramów. Dla pewności sprawdziłem, czy Alfa nie zaoszczędziła na blachach montując niemal transparentne, które zostały pokryte tylko cieniutką warstewką lakieru. „Niedowaga” jest zasługą lekkich elementów nadwozia wykonanych z aluminium i podwozia zrobionych z włókna węglowego.

Ponownie jak deskę rozdzielczą, inżynierowie odpowiedzialni za układ jezdny i całe podwozie, „pożyczyli” płytę podłogową z Giuli. Co prawda siedzi się wyżej aż o dziewiętnaście centymetrów, ale wszystko inne wydaje się kropka w kropkę z bratniego sedana. Jakby tego było mało udało się osiągnąć idealny rozkład mas, a napęd na cztery koła Q4 w warunkach normalnej przyczepności preferuje tylną oś przesyłając na nią całą generowaną przez silnik moc. Naturalnie w momencie poślizgu załącza również napęd na przód, ale dzięki takiej charakterystyce ma się wrażenie, że Stelvio jest wypychane z zakrętu, a nie wyciągane.

Zawieszenie nie najgorzej radzi sobie z dziurami i miejskimi nierównościami, ale zdecydowanie lepiej sprawdza się na krętych drogach. Nie przeszkadza nawet fakt, że ma większy prześwit niż Giulia, w zasadzie nie zachowując się diametralnie od niej inaczej. Wielbicielom komfortu i wygody nie spodoba się sztywne zawieszenie, które rzadko wybacza studzienki i tory tramwajowe.

Przysłowiową kropką nad „i” jest układ kierowniczy, dokładny i radykalny w przesyłaniu poleceń do kół. Kierownica praktycznie nie posiada luźnego centralnego położenia, którego ruchy nie przekładają się na żadną reakcję przedniej osi. Trzymanie kierownicy i kichanie nie wydaje się dobrym pomysłem, ponieważ można znaleźć się na pasie obok.

Wszystkie te elementy razem przekładają się na wrażenia z jazdy. Stelvio jeździ się lekko i przyjemnie. To samochód stworzony dla kierowcy, a nie modna bulwarówka, która przyprawi was o objawy choroby morskiej. Nie wszystkim przypadnie jednak do gustu fakt, że przez cały czas będą czuli, że prowadzą. Dzisiejsze samochody coraz częściej osiągają poziomy, w których zupełnie nie absorbują. Obecnie podróż jest tylko czasem, w którym systemy bezpieczeństwa robią wszystko za nas, a my zasiadamy na tronie otoczeni luksusem i miękkim poduszkami. Zniknęła gdzieś radość z jazdy, pokonywania kilometrów, żądza przygody. Stelvio to wszystko przywraca. Nie jest idealne. Hamulce mogłyby dawać lepsze wyczucie i jestem przekonany, że powinno wyglądać lepiej, bardziej zjawiskowo i wyjątkowo. Pomijając to jest świetnym samochodem, nie tylko jak na suva, ale w ogóle.

Przy tym nie jest szczególnie drogie. Owszem, Alfa nie jest tania, ale kosztuje tylko nieco więcej niż najdroższy Tiguan, a po dodaniu kilku opcji jest znacznie tańsza niż podstawowy Touareg. Konkurencja także życzy sobie dużo więcej, szczególnie jeśli uwzględnić moc silnika.

A obecnie zakup Alfy nie jest obarczony specjalnym ryzykiem. W epoce globalizacji każdy z producentów ogłasza akcje serwisowe. A przez cały czas testu ze Stelvio nic nie odpadło, komputer się nie zaciął, a silnik nie eksplodował. I jestem przekonany, że przez większość czasu tak będzie. Zatem jeśli zależy wam na naprawdę sportowym suvie wybierzcie Alfę. W innym przypadku Mercedesa GLC, jest droższy, lepiej wykonany, ale bardziej uniwersalny.

Nadal tylko nie rozumiem jednego, Stelvio pokazuje, że suvy mogą być fajne. Jednak dlaczego nie wybrać po prostu Giulii, która po prostu jest świetna.

  1 comment for “Włoskie espresso.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *