Tag: thema

Forza Lancia, czyli uwaga grupa! Kierunek – zachód.

Na temat unifikacji było już jakiś czas temu przy okazji materiału o nowym Seacie Leon. Wiadomo, technika VW, podwozie i silniki z Golfa, które przy okazji są dzielone z Jettą, Octavią, A3 i TT. I wszystko jest  w porządku. Dostajemy sprawdzone podzespoły jednocześnie wyróżniając się stylistyką. Przynamniej tyle samodzielności i suwerenności.

Sprawy mają się gorzej w przypadku marek wegetujących za krawędzi rynkowego życia i odejścia w niebyt. Wiadomo, nie ma sensu pompowania miliardów euro czy dolarów w dogorywającą firmę i to zwłaszcza, gdy kłopoty wcale takie przejściowe nie są. Takie problemy Lancia ma chyba od przyłączenia jej do koncernu Fiata, co miało miejsce przeszło czterdzieści lat temu. Jedna z pierwszych większych marek przejętych przez firmę z Turynu.

Do nich z czasem dołączyła Alfa Romeo, Maserati i Ferrari. Dwie z nich bronią się nieźle, a Alfa właśnie solidnie uderza modelem 4C wracając niejako do korzeni. O wiele gorzej jest z Lancią.

Firmą, która zaliczyła starty w F1, ma dziesięć tytułów mistrzowskich w rajdach, a jej samochody woziły prezydenta Włoch i naszych parlamentarzystów. Producent, który ma na swoim koncie wiele wspaniałych i unikatowych modeli, z których większość była niepomiernie zawodna. Ale taki był ich urok. W końcu Delta, Stratos, Fulvia i Aurelia równie dobrze wyglądają nawet tylko stojąc w garażu.

Czego nie można powiedzieć o europejskim Chryslerze 300C czyli Lancii Thema. Tak, tej która odziedziczyła nazwę po legendarnym modelu z silnikiem Ferrari. Teraz zamieniono go na amerykańskie V6.

Stylistycznie mamy powtórkę z rozrywki z roku 2004, czyli kiedy to 300C debiutował. Zmieniły się tylko lampy i grill, a od Lancii różni się właściwie tylko znaczkiem. Sylwetka jest masywna i bardziej przypomina czołg z wąskimi lufcikami zamiast okien. Wielka atrapa i złowrogie lampy nawet nieźle wpisują się w linię stylistyczną włoskiego producenta. Ale daleko jej do choćby nowej Delty czy wręcz futurystycznego a teraz właściwie pięknego Thesisa.

W środku mamy również kopię z amerykańskiego auta. Całe szczęście, że pokuszono się o zmiany podnoszące status świadomości właściciela. Wyściełana brązową skórą deska rozdzielcza, czekoladowe fotele i masa miejsca. Jedynym zgrzytem są dość kiepskie plastiki w okolicach słupka C.

W tym pięknym i wysokogatunkowym wnętrzu wszystko jest nastawione na komfort i luksus. Wygodne fotele bez trzymania bocznego, skóra, drewno, dobre audio i nawigacja pozwalają na transkontynentalne podróże. Bez obaw można zatopić się w ciszy.  Tylko ten bijący po oczach kolor wskaźników nijak przystaje do całości.

Z europejskiej fuzji Chryslera i Lancii Włosi odziedziczyli również to co jest pod maską. Silnik to 3,6 litrowe V6 z ośmiobiegowym automatem ZF. Przyspieszeniem nie powala, ale nie będziecie się wstydzić, że na światłach pokonał was diesel. Skrzynia zmienia biegi szybko i sprawnie nie robiąc sobie przerwy ani na hamburgera ani na bruschette. Motor ciągnie niezależnie od obrotów i potrafi zakręcić się do cyfry „7”. Brzmi jak typowy amerykaniec, a nie jak włoski tenor. Szkoda.

Pod żadnym względem nie jest to sprinter czy konkurent BMW serii 5. To raczej stateczna limuzyna, a bardziej galera to leniwego i komfortowego przemieszczania się.  Układ kierowniczy nie jest jak skalpel, to bardziej siekiera, ale jest wystarczająco bezpieczny i precyzyjny. W końcu to nie Ferrari.

Włosi na szczęście pogrzebali w zawieszeniu. Jest miękkie ale nie buja jak na moście pontonowym. Prawdę mówiąc jak na rozmiary i wagę samochodu można określić go mianem zwinnego.

Koszt tej imprezy? Wyjściowo niecałe 220 tyś. złotych. Lancia w tym momencie oferuje jeden silnik i jedną wersję wyposażenia, a z dodatków możemy zaopatrzyć się jedynie w inny lakier, panoramiczny dach i dojazdówkę. Reszta jest w standardzie. Porównując podstawowe wersje konkurentów bez zagłębiania się w szczegóły i niuanse wyposażenia Thesis znaczy po włosku prawdopodobnie promocja. Najbliżej Lanci jest Infiniti M (240 tyś.) i BMW 5 (241 tyś.), za porównywalną silnikowo E Klasę Mercedes żąda dodatkowo równowartości Delty i Ypsilona w najbogatszych wersjach. Wiadomo, samochody ze Stuttgartu mają inny prestiż i technikę, ale samo porównanie daje do myślenia.

Czy warto zatem udać się do salonu Lancii? Jeśli nie lubicie mieć dylematu przy wybieraniu to i owszem. W innym wypadku musicie bardzo nie lubić wszystkich jej konkurentów lub mieć po prostu mniej do wydania przy jednoczesnym zapotrzebowaniu na wielki i komfortowy krążownik. To solidny i luksusowy liniowiec, ale ma dość mało charakteru i brak mu pewnej włoskiej bezczelności. W sumie to w każdym z rywali jej nie ma, więc warto trochę zaoszczędzić lub kupić przy okazji samochód dla siebie, żony i kochanki. Sami zdecydujcie który.