Ludzkość wkrótce będzie zgubiona.

Nie jestem wybitnym ekonomistą ani specjalistą od prokreacji, jeśli już to od prokrastynacji, ale nawet ja wiem, że rządowy pomysł z fundowaniem wielodzietnym rodzinom co miesiąc pewnej kwoty nie przyniesie lawiny osesków na porodówkach. Powód jest prosty, aczkolwiek trudno dostrzegalny na pierwszy rzut oka. Wszystkiemu winni są młodzi mężczyźni i wcale nie chodzi tu o wieczorne zabawy samemu pod kołdrą. Chociaż może to część problemu.

Jeśli znasz kogoś kto ma mniej niż dwadzieścia lat odkryjesz, że nie interesują go samochody. Gdy sam byłem młody motoryzacja była jednym z wiodących kierunków zainteresowań. Wielu kolegów tylko czekało, gdy będzie mogło zdobyć upragniony kartonik i podwędzić samochód rodziców w piątek lub sobotę wieczorem. Nie mogliśmy się tego tak bardzo doczekać, że uczyliśmy się jeździć na polnych drogach znacznie wcześniej. W przedszkolu twój wróg mógł mieć najlepsze zabawki, ale gdy powiedziałeś, że kierowałeś samochodem siedząc ojcu na kolanach byłeś królem. A to wiązało się z tym, że byłeś otoczony przez tabun samiczek.

Być może część z was uzna to za mizoginizm, zwykły seksizm albo inny szowinizm, ale kobiety lubią samochody. Może nie same, ale jeśli jej mężczyzna ma w garażu coś fajnego to swąd palonej gumy czuć również w sypialni.

I przez lata ten mechanizm działał wyśmienicie w społeczeństwie. My, faceci robiliśmy wszystko by jeździć dobrymi samochodami, również dla własnej przyjemności i wolności, ale bądźmy szczerzy chodziło nam o jedno, a kobiety patrząc na nas bawiły się kosmykami włosów. Teraz jednak sprawy mają się inaczej.

Młodzi mężczyźni wolą robić sobie zdjęcia z dziubkami. Ubierają się w za ciasne spodnie, a każdy wie, że rodzinne klejnoty potrzebują przestrzeni. A to prowadzi to tego, że nie mają karty przetargowej w postaci czterech kółek w relacjach damsko-męskich.

Ja i moi koledzy mając naście lat marzyliśmy o Lamborghini czy Ferrari. Szybkich samochodach o złej osobowości. Dzisiejsi jeśli już dobierają model jak kobieta torebkę, to część wizerunku. Najczęściej jest to Mini. Nic w tym złego, to świetny mały samochód, ale nie robią tego w hołdzie dla sir Aleca Issigonis, trzech zwycięstw w rajdzie Monte Carlo ani dlatego, że prowadzi się jak gokart z turbodoładowaniem ani, że zwyczajnie uwielbiają Jasia Fasolę. Po prostu mając Mini rozpowiadasz, że kupiłeś drogi przedmiot świadczący o twoim statusie. Ale mając je masz szansę dotrzeć do którejkolwiek bazy.

I tym sposobem przechodzimy do dzisiejszego bohatera. Tak, jest nowy, ale za kilka lat będzie jednym z możliwych wyborów dla młodych kierowców, których nie stać na Mini. Będzie nim Suzuki Celerio.

Do ceny przejdziemy później, ale w porównaniu z wieloma samochodami jest tani, więc design nie był czymś, na co stawiali projektanci. Ciężko określić je mianem ładnego. Co prawda nie ma wstydu, ale przy nim nawet Dacia wygląda jak Ferrari. Może przesadziłem, ale wiecie o co mi chodzi. Jest w nim jednak jedna rzecz, która najbardziej mnie wkurza, to profil. Patrząc z boku widzimy, że maska jest zbyt nisko względem kabiny, a ta o kształcie bąbelka wygląda jakby pasażerowie mieli problemy gastryczne.

Wsiadając również nie należy oczekiwać cudów. Nie spodziewajcie się miękkich niczym poduszka materiałów, jest tanio ale bez poczucia tandety. Przynajmniej są solidnie zmontowane.

Wyposażenie również nie jest specjalnie bogate, chyba że do tej pory jeździliście Matizem. To standard kilkuletnich kompaktów, więc nie jest najgorzej. Rzutuje to na łatwość obsługi, deska rozdzielcza nie jest przeładowana, przez co prosta, czytelna i ergonomiczna.

W tym segmencie klienci stawiają na ilość, za niewielką kwotę uwielbiają dostawać dużo. W mały Celerio dostają sporo miejsca dla czwórki pasażerów oraz całkiem spory bagażnik o pojemności 240 litrów. To więcej niż do dyspozycji mają właściciele Pand i Twingo. Nawet większy Swift ma mniej.

Samochody miejskie rzadko mają charakterne jednostki napędowe. Ich silniki najczęściej kojarzą się ze sprzętem gospodarstwa domowego niż czymś co wzbudza emocje. W miejskim Suzuki nie jest inaczej. Litrowy motorek generuje 68 koni mechanicznych. To od biedy do miasta wystarczy, jednak na światłach przegracie nawet z rowerem bez kół. Momentu obrotowego nie ma wcale, więc zapomnijcie to o czym mówili wam na kursie o wyprzedzaniu. W Celerio to nie tenis, to gra w szachy i rosyjską ruletkę jednocześnie. To was będą ciągle wyprzedzać i opowiadać historie jakiego zawalidrogę spotkali na drodze. Za to, gdy już dotoczycie się do stacji benzynowej będziecie zadowoleni, Celerio zwyczajnie pali mało. Zupełnie jakby działał na powietrze. Albo inne gazy z kabiny. Hmmm…

Niestety jednostka napędowa ma jeszcze jedną, dość sporą wadę. Dzięki swojej trzycylindrowej budowie wytwarza sporo hałasu. Za sprawą kiepskiego wyciszenia będzie się wam wydawać, że siedzicie na głowicy. Nowoczesne samochody są czasem nawet dwukrotnie cichsze przy dwa razy wyższych prędkościach, więc szeptanie słodkich słówek bez szczekaczki nie wchodzi w grę.

Zawieszenie również nie jest wyśmienite. Bardziej przypomina kebab z budki na ulicy niż pieczonego pawia od Magdy Gessler, ale za 15 złotych nie dostaniesz nawet pióra. Baraniny także. Wracając do samochodu amortyzatory ustawione sztywno sprawiają, że na nierównościach nadwozie trzęsie się niczym pies po kąpieli, a znowu na łukach przechyla się jak nieprzymierzając szybki motocyklista. Tyle że Celerio szybkie nie jest. Ciężko jest znaleźć równą i prostą drogę, po której jazda małym Suzuki sprawi jakąkolwiek przyjemność. Na zakrętach będzie ocierało lusterkami o asfalt i natrudzicie się próbując umieścić je na czarnym bowiem układ kierowniczy chociaż nie nadmiernie wspomagany nie jest specjalnie precyzyjny.

Jednak Celerio byłoby do zaakceptowania. Przypomina japońskie samochody sprzed dekady albo dwóch, więc jeśli ktoś lubi sentymentalne podróże będzie zadowolony. Ktoś, kto po prostu lubi podróże już nie. Nie jest dla fana motoryzacji, dla niego równie dobrze mogłoby się nazywać Amica Celerio. I to jest w porządku, są klienci, którzy oczekują żeby gdzieś dojechali z suchą głową. Wątpię jednak, że będą chcieli wydać niemal czterdzieści tysięcy złotych, i to wcale nie jest najdroższa wersja. Przy takiej cenie nie ma miejsca na sentymenty ani usprawiedliwienia, że to tylko miejski samochód. Czasem to jedyny samochód w rodzinie i powinien być bardziej wszechstronny.

Oczywiście mógłbym znaleźć setki innych samochodów, które można kupić za tę cenę, ale każdy kto przejedzie się Celerio będzie mógł to zrobić. Popatrzcie tylko na Pandę za 32 tysiące albo na niewiele droższe Twingo. Nawet Up! jest tańczy od Suzuki o równowartość niemal dwustu kilogramów wołowiny. I każdy z nich będzie znacznie, znacznie lepszym wyborem. Są praktyczne, lepiej wykonane i zdobiły po pięć gwiazdek w testach zderzeniowych, a Celerio tylko trzy.

Nie znam się na projektowaniu samochodów ani nie jestem księgowym, ale żeby ten samochód miał sens powinien kosztować kilkanaście tysięcy mniej. Tak nie jest, więc skierujcie się do jakiegokolwiek innego salonu, zaoszczędźcie i kupcie porządny samochód. Dzięki temu ludzkość będzie uratowana a wy przyjemnie spędzicie czas. Jeśli wiecie co mam na myśli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *