Homo samochodus.

W związku z licznymi posądzeniami mnie o jednostkę chorobą, która przejawia się niezdrowym uczucie do samochodów, postanowiłem wyjaśnić nieco temat. A nuż, mój wykład spodoba się jakiejś uczelni, która przyzna mi tytuł doktora, tudzież innego Nobla.

Wiele osób jest takich, które uważają cztery kółka za coś więcej, niźli tylko kolejny sprzęt służący do przemieszczania się z punktu a do punktu b, zmieniany co jakiś czas bez większych uczuć i dramatów. Jest jednak sporo takich ludzi, którzy wlewają benzynę premium, ocieplają garaż, czy jeżdżą na myjnię raz w miesiącu. Na ogół czytają jedno lub dwa pisma motoryzacyjne w tygodniu, wiedzą, czym jest moment obrotowy i gdzie w ich samochodzie znajduje się turbo dziura.

Natomiast jest jeszcze ostatnia grupa, to tak zwane przypadki beznadziejne z punktu widzenia otoczenia. Oni z kolei wiedzą więcej niż grupa inżynierów VW, Forda i Fiata razem wzięta. Zamiast porannego dymka, kawy czy nawet seksu schodzą do bunkrów, w których trzymają swoje najdroższe. Najczęściej nadają im imiona. Jadąc do pracy zawsze wybierają dłuższą, bardziej krętą drogę. W przerwie na lunch przeglądają portale w celu zakupu nowych gadżetów. Wracając do domu dokonują codziennych ablucji. Nigdy bowiem nie jeżdżą na automatycznie myjnie, w obawie o stan lakieru. Najlepsza jest irchowa ściereczka z delikatnym woskiem. To dla nich najlepszy relaks.

Z radością witają zimę. Nie boją się rdzy, bowiem ich samochody są zabezpieczone lepiej niż dzisiejsi gimnazjaliści. Za to teraz bez problemu mogą jeździć bokiem, zaciągać ręczny i ślizgać się po parkingach, nie zbudzając większego politowania w właścicielach wiekowych Seicento.

Kiedy przychodzi dzień wolny wstają przed świtem, biorą kluczyki i przemierzają nie tylko najbliższe serpentyny, wszakże szczęśliwi kilometrów nie liczą. Kiedy podjeżdżają na stację benzynową pracownik ruchem ręki zaprasza ich na tyły, tam spod lady wyciąga baniak specjalnej mieszanki, która nie tylko zapewnia odpowiednią moc, ale i troszczy się o silnik. Sam wypija esspresso, jakby miał i tak zbyt niskie ciśnienie, zjada najpodlejszego hot-doga, w końcu wszystko wydał na paliwo, i siedząc przy szybie spogląda, jednocześnie wymyślając nową drogę powrotną i pretekst, dlaczego spóźnił się na obiad.

Taka sielanka trwa czasem całe życie, choć niejednokrotnie kilka lat. Wszystkie z nich są intensywne, ale nadchodzi czas zmiany. Ze smutkiem przekazuje swój skarb innemu maniakowi. Łączy ich przysięga krwi, a nie jakiś urzędowy papierek, więc jest pewny, że będzie jej dobrze. W końcu wybiera nowy obiekt uczuć, a żeby kupić jakiś wymarzony model z chęcią sprzedałby dom, żonę i swoje dzieci.

 

 

A na koniec historia ku przestrodze.

Od wielu miesięcy patrzyła jak się męczy. Codziennie do późna przesiadywał w garażu. Podziwiała go za jego cierpliwość – nigdy się nie skarżył, a wręcz starał się zawsze wyglądać na zadowolonego z
siebie i swojego samochodu. Ale jej kobieca intuicja podpowiadała, że to wszystko jest wymuszone i sztuczne. Wydawało jej się, że patrzy z zazdrością na sąsiadów i znajomych jeżdżących autami z salonu, siedzących wieczorami przy grillu z rodziną, gdy on znów rozbierał silnik. Pewnej nocy, gdy pracował do późna w garażu podjęła ostateczną decyzję. Wszystko miała dokładnie zaplanowane. Okazja pojawiła się, gdy wyjechał na parę dni w delegację, służbowym samochodem. W jeden dzień załatwiła kredyt w banku i wizytę u dealera. Na drugi zamówiła lawetę. Teraz pozostało tylko czekać. W garażu taki nowiutki, błyszczący, musi mu się spodobać. Gdy przyjechał zaprowadziła go przed garaż, uroczystym ruchem otworzyła drzwi.
– Gdzie mój zabytkowy Ford Mustang?! – jęknął tylko.
– Nooo… na złomie, tam gdzie jego miejsce, już nie będzie cię denerwować! Cieszysz się kochanie?
Po pierwszym ciosie zadanym kluczem do kół zdążyła resztką świadomości pomyśleć: „A może Renault Clio to nie był dobry wybór.. może Toyota Yaris…”. Pozostałych dwudziestu sześciu ciosów już nie czuła…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *