Chce grać w ostrym porno, ale jest wstydliwy niczym Tomasz Terlikowski.

W minionym tygodniu napłynęło morze nowych informacji statystycznych o społeczeństwie. Po pierwsze, prawie nikt nie czyta książek, co jest dziwne, ponieważ są całkiem tanie. Jedna kosztuje kilkanaście złotych, co jak na rok wydaje się sumą niewygórowaną.

Druga też nie jest zbyt pokrzepiająca, chociaż prawdopodobnie zależy to od mentalności. Wzrosło spożycie alkoholu. Tak, pijemy coraz więcej. I zdaje się, że wiem kto jest za ten fakt odpowiedzialny. Nie szukajcie rozwiązania na ławeczkach czy sklepach, winni są specjaliści od marketingu Nissana.

Pomijam fakt ile piją w Japonii skoro bez problemu przepuścili do produkcji Juke’a. Niemałą zagwozdkę miały tęgie, pod żadnym pozorem nie mylić z tępymi, głowy w Europie by stworzyć odpowiednią otoczkę ekscytacji by go sprzedać.

Samochód w dużej mierze kupuje się oczami, więc twierdzą, iż „wzornictwo to najlepsza wizytówka”. Jasne. Wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale biorąc pod uwagę owo stwierdzenie, co mają powiedzieć Włosi, którzy ręcznie klepią młotkiem błotniki w Carrozzeria Touring Superleggera? Japończycy są na fali jeśli chodzi o stylistykę, ale nie ci z Nissana.

Popatrzcie tylko na Juke’a. Wygląda dziwnie, jak samotna kobieta na stoisku z warzywami testująca twardość, długość i obłość ogórków. Juke stylistycznie po sześciu latach na rynku nadal przypomina zbiór przypadkowych części z magazynu. A teraz oferując najszybszą wersję stał się jeszcze bardziej karykaturalny. Ma czerwone lusterka i listwę w przednim zderzaku w takim samym kolorze. Z tyłu ktoś mu zamontował coś, co przypomina dyfuzor i lotkę na tylnej klapie. Ma osiemnastocalowe felgi i niskoprofilowe opony.

Jedyne co muszę przyznać, wygląda masywnie. Nadwozie jest zbite w sobie i muskularne. I dość ciekawe, dużo się na nim dzieje, ale ładne? Z pewnością nie.

Wnętrze jest już znacznie bardziej spokojne, urządzone w typowo japońskiej kolorystyce, co dodatkowo potęguje uczucie klaustrofobii. Miejsca jest mniej niż w radzieckim czołgu. Nieco lepiej jest w bagażniku, ale tam raczej nikt nie podróżuje.

Materiały wykończeniowe również nie są z najwyższej półki. Są co prawda dobrze spasowane, ale plastiki udające włókno węglowe są chyba zrobione z kubeczków po jogurtach. Poza tym Casio dwadzieścia lat temu robiło lepsze wyświetlacze niż ten, który po przyciśnięciu guzika Sport zamienia widok klimatyzacji na stopień doładowania i wartość „g”. Jest jeszcze jedna wpadka, regulacja kierownicy tylko w jednej płaszczyźnie. Być może są tacy, którym to nie przeszkadza i ci, co wpasują się idealnie, ale przy cenie ponad stu tysięcy można spodziewać się zdecydowanie więcej.

Część z was jest pewnie zainteresowana sportowymi akcentami, które was pobudzą i rozpalą do czerwoności. Jest kierownica pokrywa zamszem, ozdobne przeszycia kolorowymi nićmi, a nawet aluminiowe nakładki na pedały. Jednak to wszystko znajdziecie również w innych, znacznie zwyklejszych samochodach. Chwila, jakże mogłem zapomnieć o czerwonej tarczy obrotomierza. Wielkie łał.

Jeśli zaznaczycie odpowiednią opcję przy zamawianiu i dopłacicie dodatkowo ponad sześć tysięcy złotych dostaniecie również jeden akcent, sportowe fotele, dokładnie takie jak w szybkich Renault. Są dwa powody, żeby to zrobić. Wyglądają obłędnie i równie dobrze trzymają na zakrętach. Są jednak trzy argumenty, przynajmniej ja tyle znalazłem, żeby je sobie odpuścić. Po pierwsze i tak siedzicie w nich zdecydowanie za wysoko niż sugerują to same siedziska. Po drugie obtłuczecie sobie boki przy wsiadaniu, oparcia są twarde, a drzwi uchylają się jak właz, ponownie, w radzieckim czołgu. Po trzecie i najważniejsze, dostaniecie trzymanie boczne, którego nigdy nie wykorzystacie. To miejski samochód na litość boską.

Jeśli macie nadzieję, że upragnione emocje znajdziecie w silniku to muszę was rozczarować. Co prawda w Nissanie szczycą się hasłem „z toru wyścigowego na drogę” a moc oscyluje w okolicach 218 koni mechanicznych, czyli tyle co w pierwszej Imprezie GT, i 280 Nm, ale sportu w nim tyle ile w Krystynie Pawłowicz ogłady. Co szczególnie dziwi, gdyż napędza najszybsze Clio. Osiągi co prawda nie są złe, 7 sekund do setki, a moc rozwijana jest w starym stylu, za pomocą kopnięcia kangura, ale 1,6-litrowy motor nie robi tego ze szczególnym przekonaniem. I jeszcze poniżej 3,5 tysiąca obrotów prawdopodobnie robi na drutach, bo z całą pewnością nie napędza przednich kół. Dodatkowo oznajmia to jednym z najmniej charyzmatycznych dźwięków w historii motoryzacji, co już po pięciu metrach robi się nieprzyjemne. I pali niemało. Trzysta kilometrów i wizyta na stacji. A później znowu.

Jeśli nie wybierzecie napędu na cztery koła i tym samym skrzyni cvt to na co dzień przyjdzie wam się posługiwać manualną skrzynią biegów o sześciu przełożeniach. Nie jest zła, ale po sportowym, jak twierdzi Nismo, samochodzie oczekiwania są większe. Skok lewarka jest długi, a precyzja nie najwyższa. W normalnym samochodzie by to przeszło, w tym niespecjalnie.

Przechodząc do tego jak Juke Nismo RS jeździ ponownie posłużę się mądrością japońskiego producenta, „przyczepność na poziomie modeli sportowych”. Cóż, nie sprecyzował z jakich lat, nieprawdaż? Ale przynajmniej inżynierowie zabrali się do sprawy rzetelnie. Wyposażyli Juke’a w mechanizm różnicowy o ograniczonym poślizgu, obniżyli i utwardzili zawieszenie, a nawet zamontowali przycisk służący do wyłączania ESP. I tych kilka zmian powoduje, że wersja Nismo RS prowadzi się całkiem dobrze. Samochód jest przyjemnie mechaniczny, trzeba się przy nim napracować, ale to niestety nie daje kierowcy satysfakcji. Mocniejsze wciśnięcie gazu powoduje, że koła przedniej osi się poddają, a kierownica wyrywa z rąk. Ze względu na sporą masę i wysoko położony środek ciężkości zawieszenie ugina się razem z całym nadwoziem. Z tyłu zostawiono belkę skrętną, a nie jest to najlepsze rozwiązanie w ponad dwustukonnym samochodzie. Wystarczy odrobina deszczu i nanocentymetr za dużo na pedale przyspieszenia i przód wyjeżdża, a koła buksują. Nawet mechaniczna szpera zdaje się bezradna. Przynajmniej układ kierowniczy jest w miarę precyzyjny, chociaż brakuje dokładności w położeniu centralnym, ale to bolączka niemal wszystkich współczesnych samochodów.

Najgorsze jest, że wersja Nismo względem cywilnych wariantów straciła lekkość. W mieście będzie was wkurzać dość ciężko działające sprzęgło, a przez osiemnastocalowe felgi z niskoprofilowymi oponami będziecie bali się gdziekolwiek wjechać. Na autostradzie męczący będzie dźwięk silnika, mały zbiornik paliwa oraz kiepska aerodynamika. Kilka krętych dróg i przekonacie się, że wysokie nadwozie i wysoko położony środek ciężkości, że to nie jest odpowiedni wybór dla kierowcy. Na każdym polu są lepsi, ładniejsi i tańsi.

Po znaczku sportowej dywizji Nissana oczekujesz tego samego co po modelach M czy AMG. Tymczasem Nismo w przypadku Juke’a ogranicza się li tylko do zmian stylistycznych, nieco twardszych sprężyn, ciaśniejszego układu kierowniczego i małego, naprawdę małego wzrostu mocy. Po krótkiej przejażdżce odkrywasz, że sportowe akcenty są na wyrost, jak czerwony pasek u szczytu kierownicy. Sam przepis wydaje się dziwny. Nissan najpierw wziął miejskie auto i je nieco podniósł by sprawniej pokonywało krawężniki. I to powiedzmy ma sens. Ale później ktoś wpadł na pomysł, że trzeba wszystko obniżyć by nadać sportowych cech. Ja też tego nie rozumiem. Juke’a zdaje się, że zaprojektował ktoś, kto naprawdę nie czyta książek i wyobraźnię podlewa alkoholem, ponieważ „świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia”.

Część z was pewnie pomyśli, że uwziąłem się na crossovera od Nissana. Po trosze tak jest, ale ujmijmy to w ten sposób, nie jest dobry w żadnej dziedzinie. Jest jak nie najładniejsza aktorka filmów dla dorosłych, podrasowana w tandetny sposób, przerysowana jeśli chodzi o gabaryty, która wyskubała sobie brwi by następnie domalować je kredką czy czego tam kobiety używają. Jest jniczym brzydka siostra Kopciuszka z drugiej części „Shreka”. I tak, fetysze są różne, ale nasza gwiazda na dodatek nie lubi się rozbierać i w ogóle nie mierzi ją spółkowanie, więc gdzie tu sens?

Na dodatek za swoje usługi żąda ponad stu tysięcy złotych. Kwotę, za którą kupicie szybkiego hatchbacka albo coś większego. Przedsięwzięcie zatytułowane Nissan Juke Nismo RS nie jest opłacalne. To nie będzie was interes życia. Znacznie lepiej byście wyszli podpisując współpracę z SB jak TW Bolek. Jeśli jesteś normalny nie chcesz Juke’a tak samo, jak nie chcesz żeby twoja dziewczyna była proktologiem albo specjalistką od prostaty. Po prostu nie chcesz, koniec historii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *