Berek.

 

Z pościgami w serialach czy filmach jest jak z piwem. I nie to, że nie zawsze są pełne. Chodzi o to, że większość zadowoli się sikaczami jakie są sprzedawane w supermarketach, czyli filmy klasy A. Potem są piwa, które są dystrybuowane pod własną marką, czyli trochę gorsze i tańsze. Później jest piwo Vip z pewnego dyskontu, które już nie ma przyporządkowanej litery w alfabecie.

Wiadomo, że aby zrobić efektowny pościg pomiędzy dobrymi i złymi trzeba wydać trochę pieniędzy. Tyle tylko, że producenci wolą zapłacić jakiemuś popularnemu gogusiowi z Hollywood, żeby raz się przeszedł przed kamerą, co powoduje, że ciężarówka z jego honorarium wyczyściła ich konto. A to powoduje, że często rozbijane są podobne samochody. Jak na przykład w pewnym niemieckim serialu, i nie są to „Gorące wargi”. Chodzi o „Cobrę 11”, gdzie zamiast nowego BMW rozbijali stare. I większość się nie jorgnęła. Tyle tylko, że wygląda to gorzej niż jakby przed wypadkiem wrzucili planszę z napisem, że z powodu małego budżetu zamiast Maybacha będzie Trabant.

I to tknęło mnie, żeby zebrać kilka fajnych pościgów w jednym miejscu. Czyli tu. Co prawda pomysł trochę zwietrzały, tytułem wcześniej wspomnianego piwa, ale skoro produkcja się postarała i dostarczyła mi materiały dydaktyczne w postaci skrzynek postanowiłem podjąć kufel, znaczy się temat.

Na początek małe rozprawienie się z „Bullitem”. Nie mam nic do Steve’a MQueena, ale ten pościg w San Francinsco trzyma się kupy podobnie jak Charger i Mustang drogi, czyli wcale. Jeśli kręcili by je na lotnisku to owszem, może promień skrętu by się zgadzał. Sceny może i były kultowe, ale głównie dla psyszczatych nastolatków onanizujących się przy plakatach Stanga wiszących nad ich łóżkami.

A więc przed państwem złota lista pościgowych przebojów. Na miejscu szóstym „Matrix”, gdzie dzielni bohaterowie uciekają przed złymi. Są tylko dwie wady. Podobno na potrzeby tej sceny wybudowano kilka kilometrów autostrady, co z naszej perspektywy budzi zazdrość i uczucie graniczące z pewnością, że tak nie było. No i druga, samochód. Ze wszystkich samochodów jakie było można wybrać, albo zbudować, wybrano Caddillaca. Co prawda ma silnik z Corvetty, ale to ciągle miękka kanapa. Tak czy inaczej, zasłużone, dobre miejsce.

Oczko wyżej rewelacyjny film z Robertem De Niro i Jeanem Reno, czyli jednym słowem „Ronin”. Dwie fantastyczne sceny. Jednak i tu jest pewna łyżka dziegciu. Bo oto zwykły Peugeot 406 i Citroen XM, które na pewno miły sportowe zawieszenie i mocarne silniki, dają rade nawiązać walnę chociażby z Audi S8.

I nie zatrzymujemy się ani na chwilę, pędzimy dalej, na drodze wznieca kurz mały hit w postaci „Transportera”. Może nie jest wybitny, ale jak na warunki całkiem niezły, taki dobry pilsner. Wielki plus za starą i najlepszą siódemkę, za te zmiany biegów (nie jak w najnowszym serialu, gdzie nowe A8 ma manualną skrzynię biegów), czerwone pola. I w końcu kierowca, prawdziwy, który ma doświadczenie i wie co robi, a nie mało znany policjant nowojorskiej policji, gdzie wszyscy jeżdzą taksówkami, nagle wsiada do pięciusetkonnego potwora i ogarnia go lepiej niż Marcus Gronholm. To powoduje, że jestem w stanie wybaczyć ten mały zgrzyt z przeskoczeniem barierki na moście. A skoro coś jest dobre to zawsze można to spieprzyć, czytaj „Transporter 2” i „Transporter 3”.

A teraz wróćmy na chwilę do ostatnio opisywanych Aston Martinów, w postaci „Quantum of Solace”. Już nie chodzi o sam pościg, ale o jeden z najlepszych i najlepiej brzmiących samochodów na świecie, czyli DBS-a. Ryczącą V12-tka, manualna skrzynia i kierowca, który nie cofa się przed niczym. Tylko trochę włókna węglowego szkoda.

Nadeszła chwila dla wielbicieli graniturów, kapeluszy i Ray-Banów, czyli najbardziej muzykalnych braci. Jeśli chodziłoby o ludzi to można by powiedzieć, że trup ściele się gęsto. I właśnie za takie robienie w konia policji zasłużone drugie miejsce dla „Blues Brothers”.

I na miejscu pierwszym ląduje jeden z najlepszych filmów Tarantino i świetne sceny pościgów z „Grindhouse: Death Proof”. Walczący Charger i Challenger, V8-ki i gnąca się blacha. Jak mówił jeden z bohaterów „that was fun”.

Jest jeszcze specjalne miejsce. Co prawda to nie pościg i trochę oszukany. Weźmy Paryż wcześnie rano. Rok 1976. Na drugim końcu miasta mężczyzna ma spotkać się z kobietą. Wsiada w samochód i zap…. Znaczy pędzi. Sądząc po tempie chodzi chyba o poranny seks, a facet chyba właśnie wyszedł z klasztoru. I to nic, że nie jechał faktycznie Ferrari, które podłożyło swój głos, a Mercedesem. Całość bez wielkiego budżetu i efektów robi wrażenie.

A dla tych cwaniaków, co pominęli resztę, żeby zobaczyć sam szczyt dodam, że jest wiele scen pościgowych, jak choćby z „60 sekund”, „Szybkich i wściekłych” ale ze względu już na moją zamroczoną złocistym napojem pamięć ich w tym felietonie nie będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *