A po ilu zakrętach ty się uśmiechniesz?

Niegdyś testowanie samochodów segmentu B nie mówiąc już o A było znacznie łatwiejsze. Głównym zarzutem dla samochodu miejskiego była niewielka ilość przestrzeni w miejscu pracy kierowcy. Co stanowi szczególny problem dla kogoś kto ma niemal 1,90 metra wzrostu. Szczęścia ani emocji nie przysparzał również dychawiczny silnik.

Tak było chociażby z dwiema pierwszymi generacjami Punto. W trzeciej, produkowanej od 2005 roku aż po koniec 2018 roku jest lepiej. Chociaż Fiat naprawdę powinien w miejsce „kropki” wprowadzić tysięczną wariację 500-tki. Tylko musi się solidnie przyłożyć, by nie przypominała kolejnego nieudane efektu z „Władcy Pierścieni”.

Weźmy na przykład Kię Picanto. Mały, tani, miejski samochód. Co fan motoryzacji dla innego fana może o nim napisać? Że nie jest ani szybki ani też szczególnie sportowy. Nie zapewnia ponadprzeciętnej wygody na długie trasy i nie jest wybitnie przestronny. Jest praktyczny jak rękawice ogrodowe, a na co dzień nie będziecie zauważali w ogóle jego istnienia. Będzie jak kolejny autobus, który podjechał na przystanek.

W ten sposób sytuacja będzie wyglądała w przypadku każdego przedstawiciela samochodów miejskich. Zatem nie ma nadziei? Segment zalany jest nijakimi samochodami, Clio, i20, Ibiza, Fiesta. Wszystkie w swoich bazowych wersjach mają tyle charyzmy co zjawisko medialne zwane jako siostry Godlewskie. Na szczęście część z nich można kupić w bardziej sportowych wersjach. Samochody miejskie, nie naprawdę nieudane efekty specjalne bez odrobiny talentu. Możecie na przykład Fiestę ST, która debiutuje w kolejnym wydaniu z zupełnie nowym silnikiem.

Fiesta siódmej generacji nie serwuje rewolucji w stylistyce nadwozia. Chyba że mówimy o zmianie ułożenia tylnych lamp z pionowych na poziome, przez co wygląda jak B-Max. Co nie jest zaletą jeśli nie chcecie jeździć B-Maxem. Całość zmian przypomina bardziej głębszy lifting niż zupełnie nowy model.

W przypadku wersji ST Ford doposażył Fiestę w kilka sportowych dodatków typowych dla każdego z producentów. Nieco szersze nadkola, większe felgi, wydatniejsze zderzaki oraz dyskretna lotka dopełniają obrazu cichociemnego sportowca. Dopóki nie zorientujecie się, że do każdej Fiesty można dokupić pakiet ST-Line, który sprawi, że będzie wyglądała identycznie jak najmocniejsza wersja.

Nowa generacja to lepsze materiały wykończeniowe i śladowo więcej miejsca. Domorosłych ścigantów ucieszy niższa pozycja za kierownicą i kilka sportowych dodatków. Niestety ale plastiki udające włókno węglowe nie zmienią faktu, iż większość elementów przeniesiono ze zwykłej Fiesty, więc nie liczcie na wodotryski. Organoleptycznego szoku nie zapewnią wam również materiały wykończeniowe aczkolwiek jest zdecydowanie lepiej. Dla bardziej rosłych pasażerów ilość miejsca będzie wyłącznie dostateczna, ale Ford w razie czego przewidział wariant pięciodrzwiowy. Niestety nie suponował, że ktoś może być nieco tęższy, bowiem fotele Recaro są wyjątkowo ciasne, zwłaszcza w rejonie ud. Za to nie wyślizgniecie się z nich na zakręcie.

Jak przystało na nowoczesny model znajdziecie tu kilka elektronicznych zabawek, aczkolwiek w końcu to Fiesta, więc bez przesady. Niestety większością z nich zawiaduje brzydki ekran, który sterczy z deski rozdzielczej niczym naprędce przyklejony. Poza tym wygląda jakby go kupili w świątecznej promocji w Biedronce. Naprawdę tak ciężko jest go ładnie wkomponować w deskę rozdzielczą albo zażądać parę stówek więcej za wysuwany?

Największa zmiana względem poprzedniej generacji to silnik. Pewnie wielu z was już o tym słyszało, ale Ford postanowił zaoszczędzić dziesięć kilogramów i oferuje wersję ST w wersji trzycylindrowej, która bywa też dwucylindrowa za sprawą dezaktywacji cylindra, obniżając spalanie o sześć procent. Fascynujące, z pewnością wielu z was czekało na tę znaczącą innowację.

Niestety Fiesta przytyła w innych miejscach i to o dobre sto kilogramów. Na szczęście mały silniczek w całym zakresie obrotów ma sporo werwy, więc koniec końców jest minimalnie szybsza od poprzedniczki.

Brzmi przy tym mało charyzmatycznie i zaczepnie, aczkolwiek nawet nieźle, niewiele zdradzając z okrojonej konstrukcji silnika. Co prawda bardziej zasługa w tym dobrego systemu audio niż układu wydechowego. Dopiero ostro smagany pedał gazu ujawnia płaski i mało przekonywający dźwięk.

Pewną osłodą jest precyzyjna i wydajna skrzynia biegów, świetnie dobrana do temperamentu silnika. Jadąc na wyższym biegu często ma się ochotę zredukować z międzygazem dla czystej szczenięcej zabawy. Szkoda tylko, że nasz organ słuchu nie jest w żaden sposób wynagradzany, efekty dźwiękowe przypominają gry na Play Station.

W przypadku szybkich Fordów najważniejsze jest, jak jeżdżą. Mam wrażenie, że dywizja Performance bardziej przyłożyła się do konstrukcji zawieszenie niż w przypadku Focusa, którego po prostu napakowali mocą i dorzucili napęd na cztery koła. Oczywiście mogę się mylić, ponieważ jak sam producent twierdzi wersja ST jest raptem o czternaście procent sztywniejsza niż zawieszenie mniej sportowych wariantów.

Odczucia są zgoła inne. Na nierównościach cały samochód wydaje się twardszy niż walec drogowy. Konstrukcja jest na tyle sztywna, że na szybkich i ciasnych zakrętach Fiesta niemal zawsze podnosi tylne koło. Niestety dziury oraz inne ubytki nawierzchni sprawiają, że samochód dość łatwo zaburza równowagę, jednocześnie nie filtrując ich i przesyłając wprost na cztery litery kierowcy i pasażerów.

Dopiero kawałek równego asfaltu pokazuje pełen wachlarz możliwość ST. Dzisiejsze samochodu są tak skoncentrowane na bezpieczeństwie i przyczepności, że zatraciły gdzieś swój zawadiacki charakter. Fiesta to zupełnie inne zwierze. Jadąc czysto ciężko znaleźć granicę trakcji ale odrobina chuligańskich wybryków sprawia, że Michelin Sport zrywają przyczepność, zwłaszcza tylnej osi, ku uciesze kierowcy. Wystarczy w zakręcie odjąć lekko gazu albo zaburzyć balans by zacząć sunąć bokiem, będąc otulonym elektroniką, która w razie draki wyciągnie cię z opresji. Za sprawą jednego z trzech trybów można się jej całkowicie pozbyć, jednak Ford do trybu „wiem co robię” pochodzi z wielką ostrożnością. Wówczas samochód wyostrza zmysły, jednocześnie otępiając ESP.

To jedno z oblicz Fiesty ST. Drugie to pełna koncentracja oraz determinacja w urywaniu sekund oraz centymetrów. Wbrew wielkości nie jest słodka, a dorosła i w pełni przemyślana. Mechanizm różnicowy skutecznie zwiększa przyczepność na zakrętach, więc już w jego w połowie możecie mocno naciskać na gaz. Bardziej efektywny układ kierowniczy umieści przednie koła dokładnie tam, gdzie będziecie tego chcieli, a jego wydajność poprawia fakt, że skrajne położenia dzielą tylko dwa obroty kierownicy. Ciasny i precyzyjny, to jego dewiza.

Komplet swoich zdolności Fiesta serwuje kierowcy z gracją i lekkością. Im bardziej wjeżdża się w samochód, tym bardziej wszystko robi się naturalne oraz intuicyjne. Żadna elektronika, elementy ustawione na bezpieczeństwo nie otępiają wrażeń i radości. W Fieście musisz wiedzieć co robić, jednak dzieje się to w sposób bezpieczny i kontrolowany. Na koniec możesz wykonać kontrolę startu, chyba pierwszy raz w samochodzie z manualem. Najlepsze jest to, że Fiesta chętnie wynagradza starania kierowcy.

Tekst zacząłem od praktycznego, miejskiego i taniego samochodu a skończyłem na sunącym bokiem, który jest dwa razy droższy. Dodatkowo nie całkiem go lubię. Jednak jest idealne rozwiązanie tego problemu. Zamiast kupować nową Fiestę ST kupcie poprzednią. Była słusznie gloryfikowana i przy odrobinie szczęścia za cenę Picanto znajdziecie ciekawy egzemplarz.

Ktoś z was pewnie zapyta czy nie łatwiej jest po prostu zaakceptować aktualny trend zmniejszania silników. W końcu Volkswagen zapowiada, że za kilkanaście lat w ogóle nie będzie produkował spalinowych samochodów a obecna generacja diesli jest ostatnią. Jednak spójrzcie na Mazdę, uparcie broni benzynowego bastionu i idzie jej coraz lepiej. Wbrew politykom, ekologom i społecznej presji. Trzymam za nią kciuki.

A co do Fiesty. Ford umieścił w podwoziu wiele inteligentnych inżynierskich zabiegów, dodał pewnie sztuczną inteligencję, słowem uczynił postęp, a następnie zniweczył to wszystko montując trzycylindrowy silnik. Potrzebujecie bardziej obrazującego przykładu? Trzycylindrowy silnik jest jak palce w czterech literach podczas seksu, prawdziwy facet nigdy nie powinien się na to zgodzić. Albo bardziej dosadnie, potraktujcie to jako metaforę seksu grupowego, trójkąt to za mało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *